Subiektywny przewodnik po Krecie
Dzień 3
Sahara w Lissoss
Trasa: Kolimbari - Sougia - Lissoss - Kolimbari
Ημέρα 3
170kmDzień 3
Sougia, Lissos
Dzień trzeci postanowiliśmy przeznaczyć na wycieczkę do miejsca, które już dawno bardzo chcieliśmy zobaczyć. Lissoss w czasach starożytnych znane było przede wszystkim ze swoich leczniczych źródeł. Do czasów obecnych przetrwały ruiny światyni Asklepiosa z mozaikową posadzką, grobowce, pozostałości domów oraz kaplice.
Lissoss znajduje się nad zatoką Kirikos na południowym wybrzeżu wyspy. Można do niego dotrzeć pieszo szlakiem łączącym Sougię z Paleochorą. Niewinnie wyglądająca odległość na mapie oraz lakoniczny opis tej wycieczki w przewodniku nie zapowiadał tego co spotkało nas na miejscu. Wedle Baedekera miał to być przyjemny, 1,5 godzinny spacer po wzniesieniach, któremu miało towarzyszyć podziwianie otaczająch krajobrazów. Alternatywnie można się dostać do zatoki Kirikos, nad którą położone jest Lissoss za pomocą łodzi wynajętej w sąsiadującej Sougii. My jednak postanowiliśmy dostać się w to miejsce na właśnych nogach licząc na ciekawy plener fotograficzny.
Sougia
Po dojechaniu do Sougii zostawiliśmy samochód na jednym z parkinów tuż przy drodze wzdłuż wybrzeża. Sougia to jeszcze stosunkowo niewielka i cicha miejscowość, jednak dynamiczny rozwój przemysłu turystycznego szybko zmienia to miasteczko. W przewodnikach plaże w Sougii opisywane są jako żwirowe, nie oszukujmy się jednak wedle naszych krajowych standardów tamtejsze plaże można uznać za kamieniste z domieszką szarego żwiru. Przy plaży wyrosło sporo tawern, dzięki czemu naszą wycieczkę mogliśmy zacząć od wypicia zimnej frappe w jednej z nich. Było to nam szczególnie potrzebne, bo był to kolejny dzień z gorącym wiatrem wiejącym znad Afryki.
Na szlaku do Lissoss
Pierwszym etapem było przejście kilkuset metrów asfaltową drogą kończącą się w niewielkiej portowej zatoce, w której leniwie kołysały się rybackie kurty i łodzie. Zatoka ta jest też początkiem prawdziwego szlaku do Lissoss. Jego początkowy odcinek wiedzie wąwozem, którego dno usiane jest głazami i przewróconymi, uschniętymi drzewami. Już ten widok rozwiał nasze nadzieje na to, że będzie to łatwy spacer, a stojące powietrze i gorąco bijące od rozgrzanych skalnych ścian wąwozu potęgowało tylko szybko narastające zmęczenie. Przez cały ten odcinek drogi towarzyszyły nam piramidki układane z kamieni przez turystów, oznaczające trudniejszy do przejścia kawałek trasy.
W pewnym momencie ścieżka zaczęła się stromo wspinać po górskim zboczu. Rosnące tam drzewa dawały nam początkowo nadzieję na ochłodę, ale niestety suchy, piekący wiatr nie pozwalał nam ani na chwilę odpocząć od gorąca. Dodatkowo zauważyliśmy, że zapas wody jaki ze sobą zabraliśmy zaczął nam się szybko kurczyć. Ciągle jednak myśleliśmy, że Lissoss jest już niedaleko. Niestety po wejściu na szczyt półwyspu oddzielającego Sougię od Lissoss okazało się, że przed nami jest kolejny trudny etap. Tym razem musieliśmy przejść około kilometra po lekko opadającym terenie porośniętym jedynie niskimi kępkami kłujących krzaków. Wraz z ostatnimi drzewami skończył się też cień chroniący przed słońcem, którego promienie coraz bardziej dawały się nam we znaki. Ciągle jeszcze nie chcieliśmy zawrócić, mieliśmy nadzieję, że uda się nam dojść do Lissoss. Jednak po dotarciu do zbocza wąwozu na dnie, którego znajdowało się Lissoss poddaliśmy się. Przed nami do pokonania było strome zejście oraz dość długa droga do zatoki, a my zaczęliśmy odczuwać już pierwsze objawy udaru cieplnego.
Pokonani przez upał
Chwiejny krok i dreszcze podpowiadały zdrowemu rozsądkowi aby zawrócić. Szlak do Lissoss nie jest zbyt popularny. Gdyby któremu z nas coś się stało byłoby ciężko o pomoc od przygodnych turystów. Przez tych kilka godzin na szlaku minęliśmy zaledwie dwie osoby. Poza tym po drodze nie ma ani jednego miejsca, w którym można uzupełnić zapasy wody, więc w drodze powrotnej wiedząc, ile jeszcze mamy do przejścia staraliśmy się oszczędzać te resztki wody jakie pozostały nam z 1,5 litrowego zapasu, jaki zabraliśmy ze sobą na ten "spacer po wzniesieniach". Ostatnie krople wody wypiliśmy już po wyjściu ze szklaku na drodze asfaltowej prowadzącej do parkingu.Jedyne o czym w tej chwili marzyliśmy to jak najszybciej znaleźć się w klimatyzowanej kabinie samochodu z dużą butelką zimnej wody w dłoni.
Tego dnia po dojechaniu do hotelu nie mieliśmy już sił na nic więcej. Pokonał nas nie tyle szlak, co jego kombinacja z ekstremalnym gorącem panującym tego dnia. Całe przejście po szlaku zabrało nam 2,5 godziny, choć wtedy mieliśmy wrażenie, że spędziliśmy tam przynajmniej dwa razy więcej czasu.