Subiektywny przewodnik po Krecie
Dzień 11
Great danger!! Walk quickly
Trasa: Kolimbari - Omalos - Kolimbari
Ημέρα 11
70kmDzień 11
Omalos, wąwóz Samaria
Dojeżdżając w szczycie letniego sezonu do wąwozu Samaria od strony płaskowyżu Omalos ciężko uwierzyć, że w miesiącach zimowych potrafi tu zalegać pokrywa śnieżna o grubości do jednego metra. No cóż kolejny raz Kreta pokazuje, że jest wyspą pełną skrajności.
Płaskowyż Omalos
Omalos to doskonały punkt wypadowy do zwiedzania wąwozu Samaria. Położony przeszło 1100m n.p.m. rozciąga się na obszarze 25km2. Płaskowyż ten jest otoczony przez pasmo górskie Lefka Ori (Góry Białe). Miejscowi Grecy wykorzystują to miejsce do uprawy zbóż, ziemniaków oraz wypasu owiec i kóz. Najbardziej dogodny dojazd z Chanii prowadzi przez miejscowości Lakki i Kares. Jednak jeśli będziecie jechać od strony Kissamos krótszą drogą będzie przejazd przez Deres i Prases. Możliwy jest również dojazd autobusem KTEL z Chanii, jednak w tym przypadku trzeba pojawić się na dworcu autobusowym stosunkowo wcześnie, gdyż ostatni autobus odjeżdża około godziny 9. Jeśli macie w planach przejście wąwozu Samaria to koniecznie trzeba zdecydować się na przyjazd do Omalos jak najwcześniejszym autobusem. Podobnie jak inne płaskowyże Krety również Omalos jest opasany drogą pozwalającą w swobodny sposób objechać go dookoła. Niestety nie robi on aż tak oszałamiającego wrażenia jak płaskowyż Nida czy Lashiti. W porównaniu z tymi płaskowyżami Omalos jest dużo mniejszy i o wiele mniej malowniczy.
Najdłuższy wąwóz Europy
Jadąc w kierunku południowego krańca płaskowyżu Omalos dojeżdża się do ślepej drogi kończącej się parkingiem pod schroniskiem, które jest początkiem szlaku prowadzącego przez wąwóz Samaria. Niestety w przypadku niektórych osób jest to również koniec ich przygody z tym wąwozem, gdyż turyści ubrani w nieodpowiednie lekkie obuwie nie są wpuszczani na teren Samarii. O tym że nie są historie wyssane z palce możemy poświadczyć sami, gdyż widzieliśmy jak młoda Angielka ubrana w sandałki i zwiewną sukienką została cofnięta przez strażnika sprzedającego bilety.
Bilet wstępu na teren wąwozu nie należy do najtańszych, gdyż kosztuje 5€. Z tyłu biletu naszkicowana jest trasa przez wąwóz z zaznaczonymi miejscami postoju, toalet i zdrojów. Wedle niej szlak wiodący przez park ma długość niespełna 13 km, jednak nie należy sugerować się tymi danymi gdyż w rzeczywistości trzeba jeszcze przejść około 4-5 km dzielących granice parku z Agia Roumeli. Z tego miasta odpływają promy płynące do Sougii lub do Hora Sfakion. Bilet ma dwie oddzierane części. Pierwsza jest odrywana przy wejściu, druga zaś przy wyjściu z parku. Dzięki temu strażnicy w łatwy sposób kontrolują, czy nikt nie pozostał na terenie wąwozu po zmierzchu, co jest zabronione.
Ten dzień zupełnie nie zapowiadał tego, że wejdziemy na teren wąwozu Samaria, a poranne guzdranie się połączone z archiwizowaniem zdjęć i powolnym zbieraniem się do ewentualnego wyjazdu wręcz wykluczało wizytę w Samarii, do której trzeba jechać wczesnym rankiem, a nie w godzinach południowych. Wąwóz ten był jednym z koronnych punktów na ten wakacyjny pobyt na Krecie. Jednak po niezbyt udanej wyprawie do Lissoss, podczas której wysoka temperatura dała nam ostro w kość, nasz zapał do przejścia owianej złą słąwą Samarii zdecydowanie zmalał i już nie byliśmy tak przekonani o "konieczności" zwiedzenia tego wąwozu.
Przed wyjazdem czytaliśmy wiele relacji osób, które przeszły wąwóz i wszyscy zgodnie podkreślali w nich że jest to szlak trudny i wymagający dobrej kondycji i wytrzymałości na panujący tam upał. Doszliśmy do wniosku, że skoro pokonało nas Lissoss to po co jechać do Samarii? Jednak w dalszym ciągu chcieliśmy zobaczyć płaskowyż Omalos, znajdujący się obok Samarii, więc podjęliśmy decyzję, że zrobimy sobie lekki i przyjemny dzień podziwiając to miejsce i ewentualnie rzucimy okiem na wejście do wąwozu znajdujące się na południowym skraju płaskowyżu.
Szybka decyzja - no to idziemy!
W ten sposób stojąc na parkingu przed wejściem do Samarii podjęliśmy decyzję dosłownie w 5 minut i tym sposobem zupełnie "przypadkowo" trzymając w dłoniach bilety schodziliśmy na dół wąwozu. Wiedzieliśmy, że byliśmy bez szans na przejście całego szlaku. Było na to zdecydowanie za późno gdyż nie zdążylibyśmy na prom odpływający z Agia Roumeli. Poza tym na parkingu pozostałby nasz środek lokomocji, po który musielibyśmy wrócić następnego dnia. W tej sytuacji postanowiliśmy zejść na dół wąwozu i przejść w ciągu około 2,5 godziny jak najdłuższy odcinek a następnie wrócić tą samą drogą. W tym czasie udało nam się wejść na ponad 5km w głąb wąwozu, niestety czas był nieubłagany, więc mimo szczerych chęci musiliśmy podjąć nieuniknioną decyzję o powrocie.
Wiodący ostro w dół początkowy odcinek Samari, który z racji drewianych schodów zwany jest ksilóskala, to chyba jeden z cięższych fragmentów szlaku. Miejscami stopnie są dość wysokie, a wyślizgane kamienie wypełniające te stopnie dodatkowo utruniają zejście. Alpejski krajobraz ze sporym zalesieniem na szczęście powoduje, że słońce nie jest aż tak dokuczliwe. Po przejściu niecałych 2km tego wymagającego odcinka znajduje się pierwsza stacja w której umieszczono zdrój z zimną wodą oraz kilka ławek. Chyba nie muszę nikomu mówić jakim błogosławieństwem jest możliwość napicia się zimnej wody oraz schłodzenia nią rozgrzanej skóry. Takie stacje ze zdrojami rozmieszczone są w miarę regularnie na całej długości szlaku. Tych kilka minut sędzonych na odpoczynku daje świetną możliwość regeneracji sił przed kolejnym etapem. Dodatkową korzyścią jest możliwość uzupełnienia zapasów wody, więc nie warto zabierać zbyt dużych (ciężkich) ilości płynów.
Część osób zaleca na wyprawę do Samarii typowo górskie buty za kostkę, które mają uchornić przed ewentualnym skręceniem nogi. Naszym zdaniem przy temperaturach panujących w lipcu stopy w takich butach będą się gotować. Nie negujemy że ta część szlaku jest wymagająca, ale dobre przewiewne trekingowe sandały z grubą i sztywną podeszwą będą lepszym wyborem. Zwłaszcza że po dojściu na dno wąwozu, trzeba przechodzić przez potok. Sandały po takiej kąpieli, w przeciwieństwie do zakrytych butów, wysychają błyskawicznie.
Plusem naszego spóźnionego wejścia do Samarii było to że na szlaku pojawiliśmy się kilka godzin po przejściu turystycznej stonki. W wąwozie minęliśmy zaledwie kilka osób, w dwoje strażników. Spotkani przez nas pracownicy parku żywo interesowali się tym czy wszystko jest w porządku i czy nie potrzebujemy pomocy, oraz tym gdzie chcemy dojść. Byli nieco zdziwieni dość późną godziną, o któej weszliśmy do wąwozu. Uspokoiły ich jednak nasze zapewnienia że jeszcze tego samego dnia stawimy się w punkcie w którym zaczęliśmy wędrówkę. Dodatkową korzyścią tego że nie mieliśmy wyznaczonego limitu czasu na pokonanie Samarii oraz nie musieliśmy się spieszyć na prom była nieograniczona ilość czasu oraz przystanków (głównie na robienie zdjęć). Niestety późne wejście na teren parku jednak równoznaczne z tym, że nie uda nam się dojść do Żelaznych Wrót, bo znajdują sie one w końcowym etapie wąwozu. Cóż... znów mamy powód by wróćić na Kretę ;-)
Kri-kri
Samaria okazała się dla nas łaskawa jeszcze pod jednym względem. Udało nam się zobaczyć legendarne kozy Kri-kri. Te unikalne zwierzęta, których populacja obecnie oscyluje w okolicy 2000 sztuk to jeden z charakterystycznych symboli Krety, który do dzisiejszego dnia znajduje się pod ochroną. To właśnie troska o kozy Kri-kri była impulsem do stworzenia Parku Narodowego w Samarii. Pod koniec II wojny światowej za sprawą greckich partyzantów, dla których zwierzęta te były jedynym źródłem mięsa, liczebność populacji Kri-kri spadła do około 200 sztuk. Niestety obecnie mimo restrykcyjnego zakazu polowania w dalszym ciągu jest ona odstrzeliwana przez myśliwych ceniących jej unikalne mięso. Kri-kri jest endemicznym gatunkiem kóz występującym od dawna tylko w tej części Europy. Jego pochodzenie nie jest do końca wyjaśnione. Według niektórych hipotez kozy te zostały sprowadzone na Kretę przez minojczyków. Inne zaś źródła sugerują, że mogą one być odległymi przodkami domowych kóz pierwszych osadników zamieszkująch tę wyspę.
Kri-kri spotkaliśmy w głębi wąwozu, kiedy schodziły na jego dno prawdopodobnie nie spodziewając się już o tej porze turystów, których unikają. W pierwszej kolejności zobaczyliśmy małego koziołka, który schodził skacząc po kamienistym zboczu. Dopiero po pewnym czasie udało nam się wypatrzeć jego matkę asekurującą poczynania malucha. Pozwoliła nam nawet na krótką sesję fotograficzną pozując wdzięcznie na kamieniu, jednak gdy tylko zbliżyliśmy się na zbyt małą odległość w oka mgnieniu zerwała się by wraz z koziołkiem w kilka sekund uciec z zasiegu naszego wzroku. Na różnych stronach internetowych znajdziecie wiele zdjęć kóz podpisanych jako kri-kri. Bardzo często są to jednak zwykłe domowe kozy. Charakterystyczna jasnobrązowa krótka sierść, przecięta wzdłuż kręgosłupa wąskim, ciemnym pasem oraz wygięte do tyłu rogi to unikalne cechy Kri-kri. Naprawdę wiedząc jak one wyglądają nie da się ich pomylić ze zwykłymi kozami. Dzięki temu krótkiemu spotkaniu nie czuliśmy aż tak wielkiego żalu, gdy za chwilę musieliśmy zawrócić.
Powrotne refleksje
W drodze powrotnej czekało nas pokonanie tej samej trasy, lecz tym razem w końcowym etapie musieliśmy się wspiąć na szczyt przełęczy. Trasę powrotną pokonaliśmy mniej więcej w porównywalnym czasie do zejścia na dno wąwozu, jednak powrót stromą ścieżką prowadzącą na początek szlaku wymęczył nas dużo bardziej niż zejście. Największe emocje budziło w nas to, że nie pokonaliśmy całej trasy wiodącej przez wąwóz Samarię. Niestety na naszej decyzji w dużym stopniu zaważyła nieudana wycieczka do Lissos. Będąc w Samarii już wiedzieliśmy, że najmniejszym stopniu nie można odnosić do siebie tych dwóch szlaków. Samaria odwiedzana corocznie przez tysiące turystów jest dobrze zorganizowaną trasą posiadającą stałe zaopatrzenie w wodę i co najważniejsze o bezpieczeństwo osób odwiedzajacych ten park narodowy dbają jego strażnicy. Daje to poczucie bezpieczeństwa, którego brakowało nam na szlaku do Lissos. Jeśli kiedyś wrócimy na Kretę, to Samaria znajdzie się na pierwszej pozycji miejsc, które będziemy chcieli zobaczyć.
Po wyjściu z parku, objechaliśmy płaskowyż Omalos i opuściliśmy go kierując się na miejscowość Sembronas, a następnie Deres. Po drodzę minęliśmy kilka malowniczo położonych elektrowni wiatrowych. Dzięki wybraniu tej drogi wyjechaliśmy w Tavronitis położonym blisko Kolimbari.